Sonet o potrójnym galopie
kołysał się przodem bez siodła
wnet skręcił i zniknął w gęstwinie
dopadły go tam dzikie świnie
nas droga w nieznane powiodła

jechaliśmy tylko we dwoje
ruszyliśmy nagle galopem
spostrzegliśmy jechał ktoś tropem
zmieniliśmy zaraz nastroje

na polu płonęło ognisko
tuż obok parskały trzy konie
spojrzenia to jeszcze nie wszystko

słyszałem mówili coś gwarą
widziałem jak trzęsły się dłonie
zostałem już tylko z gitarą
Zurych, 3 listopada 1995