czy mroźnym rankiem czy wieczorem w załomy bram zmęczony z dreszczem uciekasz przed zimnem i deszczem by ruszyć znów z cierpkim uporem gdy od śmietnika do śmietnika szukasz swej szansy na przeżycie głuchych i ślepych mijasz skrycie czujesz jak każdy cię unika nie widzą że jesteś człowiekiem dostrzegają tylko łachmany nie dzielą się miodem i mlekiem ty idziesz i oni też idą wasz szlak jest ciągle przecinany na los znieczuloną ohydą