Te szalone dni 222
Strategie wybrańców


Benedykt XVI jedzie do Turcji. Może z tym być nie lada kłopot, bo przecież naraził się poważnie islamowi. Wprawdzie każdy, kto przeczytał inkryminowany dokument, wie że nijakiej obrazy to tam nie było, odwrotnie, papież tępił takie skrajne opinie, w tym wypadku właśnie chrześcijańskie. Czyli raczej bił się w piersi i komplementował islam. Nieporozumienie absolutne. Ale jaki muzułmanin przeczytał dokument do końca? Zamyśliłem się przy tej okazji nad dwiema zupełnie odmiennymi strategiami dyplomatycznymi dwóch kolejnych papieży, Jana Pawła i Benedykta. Są na tyle znamienne, że doskonale ilustrują wszelką dyplomację, a któż w życiu codziennym nie bywa dyplomatą?
Jan Paweł wszystkim mówił komplementy i ze wszystkimi się modlił a efekty tego były znakomite. Kiedy próbował rozmawiać i argumentować ponosił porażki, niezależnie od tego czy miał rację czy nie. Ale czynił to w homiliach przeważnie nudnawych i ogólnikowych, tak że w końcu prawie nikomu nie wadziły. Benedykt dyskutuje, argumentuje i budzi sprzeciwy, które muszą go samego martwić i zdumiewać. Stoją za tym dwie odmienne filozofie życiowe, których można się jedynie domyślać. Jan Paweł uważał ludzi za cymbałów, których nie warto przekonywać, bo to i tak nic nie da. „I z głupcem się nie wdawaj w spór” – to też się nie spierał ale tylko przytakiwał bądź milczał. Cóż, wychował się wśród braci-Polaków, swoje wiedzieć musiał... Śmiem go nazwać pesymistą.
Odwrotnie Benedykt, syn narodu muzyków i filozofów. Oczywiście, pospiesznie dodaję, że nie wszyscy Niemcy są z natury mądrzy a Polacy głupi. Faktem jest jednak, że analfabetyzm w Niemczech zlikwidowano trzysta lat temu a w Polsce zrobiła to dopiero komuna. Benedykt wprawdzie nauczył się wiele od swojego poprzednika (piszę to bez ironii) ale nie do końca. Dlatego zacytował basileusa zamiast sławić uroki rachatłukum i baklawy. Gdyby pochwalił za cokolwiek Proroka (na przykład sympatia Mahometa do kotów sama się narzuca jako przykład postawy ekologicznej i nowoczesnej) i odprawił stosowne ekumeniczne obrządki, a na dodatek przeprosił za jakieś rzeczywiste bądź domniemane krzywdy, wszystko byłoby w porządku, zostałby ulubieńcem mułłów i imamów. A tak wyszło jak wyszło. Przecenił słuchaczy, jak każdy optymista.
Ja sam jestem z natury raczej pesymistą, więc naturalnie jestem pogodny i lubię mówić ludziom komplementy. Tylko, że ja sądzę po sobie samym, a ponieważ jestem, niestety, głupi z samego przyrodzenia więc i najmilszych bliźnich za szczególnie mądrych nie uważam. A im jestem sam głupszy tym bardziej wychwalam innych, przede wszystkim za mądrość. Oczywiście i ja nie unikam mnogich zadrażnień, bo to po prostu niemożliwe ale próbuję je zminimalizować. Trzeba traktować każdego z odpowiednią rewerencją, to niesłychanie ułatwia życie. A jeśli się wie lub podejrzewa, że nie istnieje żadna prawda obiektywna, ani bezwzględna sprawiedliwość, ani niezbita racja jakiejkolwiek strony to już nie tak trudno nabrać dystansu do wszystkiego i każdego docenić. Inna sprawa czy to wszystko może odnosić się do jakiegokolwiek papieża, który przecież ma chyba obowiązek uważać się za wybrańca samego Boga...
Jakieś pół tysiąca lat temu Erazm z Rotterdamu napisał „Morias enkomion” czyli „Pochwałę głupoty” książkę równie sarkastyczną jak pochodzące z tej samej epoki „Dialogi ciemnych mężów”. Ja głupoty nie chwalę ale chwalę papieży i naturalnie siebie samego. Czy to nie na jedno wynosi? Odmawiam więc stosowania tortur w imię swojej godności, w imię Transcendencji, tak jak ją rozumiem, niezależnie od tego, czy realnie istnieje, w imię honoru istoty myślącej. Tak jak odmawiam akceptacji dla kary śmierci, akceptacji jałowego cierpienia, akceptacji kar pozagrobowych, akceptacji czyjegokolwiek poniżenia. Nauczył mnie tego Tołstoj i Sartre, Kant i Montaigne, Voltaire i Budda, cała szczytna tradycja człowieczeństwa, której i ja jestem znikomym pyłkiem.
Nie jestem optymistą: człowiek nadal zostanie bestią. Nie jestem pesymistą: bestia stanie się Bogiem.

Piotr Kuncewicz
Warszawa, 8 listopada 2006