Te szalone dni 227
Czy to jeszcze święta


To były bardzo dziwne święta. Z pozoru nic nie zdarzyło się rewolucyjnego a w istocie rzeczy tak się wszystko po maleńku, po maleńku odmienia, że wszystkie świętości wychodzą od tego w strzępach. Już nie mówię o pogodzie, przypominającej raczej przedwiośnie. Ale właściwie dlaczego nie mówić skoro na przykład gnostycy twierdzą, że „jako na górze tako i na dole”, zmienia się klimat, zmieniają i ludzie. Ciepło, szaro, mgła. Trudno nawet powiedzieć czy coś naprawdę świętujemy, poza zakupami i telewizorem. Przepadło uczucie wyjątkowości – przecież obchodzimy wigilię od jakichś dwóch, trzech tygodni w systemie „śledzików” i „opłatków” związkowych, korporacyjnych, zawodowych i dwudziestego czwartego grudnia już nawet patrzeć nie możemy na barszcz, grzyby i pierogi. A telewizja sprawia, że dziesięć razy dziennie uczestniczymy w wigiliach chorych, ubogich, bezdomnych, wojskowych, krakowskich, warszawskich albo poznańskich. Coś z wyjątkowości ostało się w świątecznych powrotach emigrantów, ale jest to wyjątkowość na miarę urlopu. Misterium zostało zepchnięte do kuchni czy raczej do najbliższej garmażerii. Oczywiście, to zachwycająco wygodne tyle, że niezwykłość czasu świątecznego obejmującego przecież wysiłek przygotowań definitywnie szlag trafia. To już nie jest „czas święty” ale dodatkowy „wolny” mówiąc językiem socjologów. No i co właściwie świętujemy? Przecież nikt już nie bierze serio i dosłownie legend ewangelicznych, zostaje rozumienie symboliczne i obyczaj, autorytet Kościoła natomiast rozpada się w strzępy na naszych oczach. Na własne żądanie zainteresowanych duchownych. Nie można równocześnie służyć Bogu i mamonie, społeczeństwo już pyta co zrobiono z pieniędzmi powierzonymi „Caritasowi” czy notablom toruńskim. A jeszcze sprawa lustracji... Mam gorzką satysfakcję, ponieważ od lat nawoływałem, żeby zamknąć archiwa na sto lat. Ponieważ każdego można obryzgać błotem, ponieważ wszyscy, przez sam fakt urodzenia byliśmy obywatelami Polski Ludowej. No i wyszło na moje. Teraz padło na arcybiskupa, czekam kiedy dotrze do papieża. A na protesty i gniewy już za późno, trzeba było wcześniej bronić innych. Wcale mnie to nie cieszy, bo wprawdzie jestem agnostykiem, ale doceniam rolę Kościoła jako organizatora wyobraźni społecznej i obyczaju. Tyle, że i to zaczyna odchodzić w przeszłość. Zostało nadużyte a religia nie potrafiła sprostać szybkości odkryć i przemian. Hamowanie postępu medycyny, bezsilność wobec ludzkiej seksualności, obrona spraw nie do obrony jak celibat i kapłaństwo kobiet sprawia, że kryzys przybiera format światowy. W rezultacie pojawiają się rozpaczliwe próby odnowy, niekiedy tak komiczne jak pomysł koronowania Jezusa. Nic dziwnego, że wypowiedzi prominentów kościelnych stają się jakieś takie mgławicowe i ogólno moralizujące, w istocie pozostają daleko w tyle za sytuacją. A Polska to i tak skansen dawnego obyczaju. Tak czy owak, nie ma nic zdrożnego w życzeniu wszystkim wszystkiego najlepszego, przy okazji czy też bez okazji, co niniejszym czynię. A o głębokości zmian świadczy na przykład taki drobiazg: rekordowo mało dostaliśmy kart świątecznych i nie wysłaliśmy bodaj żadnej. Zamiast kart były w tym roku same telefony i maile. Jeszcze trochę a nawet wódkę będziemy pić wirtualnie.

Piotr Kuncewicz
Warszawa, 30 grudnia 2006