Te szalone dni 229
Stracona szansa


Mam bardzo mieszane uczucia, jeśli idzie o sprawę arcybiskupa Wielgusa. Uczciwie mówiąc, nie wiem po której jestem stronie. Z jednej strony konsekwentnie i od lat występowałem przeciw lustracji ale teraz znalazłem się w takim towarzystwie, że niech to ręka boska broni. Żal mi zresztą tego Wielgusa, wyglądał na prawdziwie umęczonego a ja mam raczej naturę adwokata niż prokuratora. Ale Terlikowski miał zapewne rację: arcybiskup do ostatniej chwili kręcił, a bardzo możliwe, że kręci nadal. I biorąc rzecz zwyczajnie po ludzku, każdy kto nie jest masochistą postępowałby podobnie. Wyrzuty sumienia rzadko sprawiają, żeby winowajca sam się zgłosił do sądu. Przełom duchowy następuje zazwyczaj, kiedy człowiek jest już w kajdankach. Nie inaczej było i tym razem. Jakoś nikt się osobiście nigdy do lustracji nie spieszył. Przynajmniej ja o takim wypadku nie słyszałem. Zawsze tylko lustruje się sąsiada. Bo też lustracja nie jest żadnym oczyszczeniem ale kolejną fazą walki politycznej. Jeśli praca w służbach specjalnych sama przez się hańbi to wsadźmy do tiurmy wszystkich policjantów, służby porządkowe, wywiadowców i kontrwywiadowców niezależnie od tego dla jakiego rządu pracują. Każda władza musi się na nich opierać i wszyscy doskonale to wiedzą, władze PRL także musiały. Czy była to zdrada narodowa – można dyskutować. Jeśli nawet tak, to zdrajcami jesteśmy wszyscy akceptując PRL, ucząc się, lecząc, pracując, kochając w owym okresie. Bracia Kaczyńscy robili nawet w tamtym czasie karierę artystyczną w filmie – warto zbadać czy nie pobierali od UB łapówek w landrynkach! Teraz padło na Kościół. Tak, zawinił rzeczywiście, nie broniąc wszystkich, mówiąc Dostojewskim, „skrzywdzonych i poniżonych”, co było jego świętym obowiązkiem. Sprzeniewierzył się ewangelicznemu Chrystusowi. Teraz kardynał Glemp bardzo słusznie o tym sobie przypomniał, tyle, że o wiele za późno, kiedy chodziło o członka gildii. Tym samym wiarygodność Kościoła robi się bardzo mizerna i, niestety, nic tu już nie pomoże. Kościół jako instytucja musi oczywiście politykować, ale wymagania wzrosły w tej mierze ogromnie, nie wystarczy konserwatyzm pojęć i nowoczesność technologiczna. Wyobrażam sobie, może i bardzo naiwnie, że Kościół powinien być ostoją wszystkich nieszczęśliwych, niezależnie od wyznania i przekonań. Wszystkich przegranych. A nie był i nie jest. Obrastał i obrasta nadal w bogactwa, jest zakłamany, pozwala sobie na antysemityzm, jest wrogiem komunistów i postkomunistów ( tak, to też uważam za grzech), nie zdołał odrzucić skorupy średniowiecza. Nie jestem etatowym antyklerykałem, wcale mi nie zależy na porażce katolicyzmu, jestem świadomy ogromu duchowych zmagań i dokonań chrześcijaństwa. Ale skala obecnych klęsk Kościoła jest rezultatem jego własnej obłudy. Duchowieństwo jest kopane nie przez Żydów, masonów i komuchów ale przez własne aplegierki prawicy. Nie wiem jakim metropolitą okazałby się arcybiskup Wielgus. Ale Kościół stracił wielką okazję: były agent mianowany przez byłego hitlerowca, to niemal symbol podnoszenia się ludzi, zmartwychwstania z grzechu, ze zła. I to właśnie zostało zaprzepaszczone przez krótkowzroczność poprawności politycznej. Kościół przecież nie został stworzony dla aniołów lecz dla grzeszników – wedle jego własnej terminologii. I nawet papież, nawet największy święty nadal jest grzesznikiem. Święty Piotr nie tylko zaparł się przed laty w Jerozolimie, ale zadał pytanie „quo vadis” dając dyla ze swojego posterunku w Rzymie, u schyłku życia. I dopiero to pokazuje głębię problemu. Który teolog nie wie, co to jest creatio continua? Psiakrew, to naprawdę wstyd, żeby stary mason musiał przypominać o takich oczywistościach. Diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. Ale czyż diabeł także nie jest sługą Pana?

Piotr Kuncewicz
Warszawa, 9 stycznia 2007