Te szalone dni 232
Jak Polak z Polakiem


Poeta może się przyjaźnić z poetą, aktor z aktorem, malarz z malarzem a nawet polityk z politykiem. Inna sprawa czy będą to przyjaźnie bezinteresowne, nie zaprawione rywalizacją. Ale nie znam przypadku, żeby krytyk literacki utrzymał trwały przyjacielski związek z innym krytykiem literackim. Owszem, jest między nami jakaś solidarność zawodowa, niby mamy o czym mówić nawet chodzimy na wódkę ale jakichś codziennych kontaktów jakoś nie bywa. Krytyk jest człowiekiem samotnym. Z Wackiem Sadkowskim przyjaźnię się właśnie tak – jak krytyk z krytykiem. Czyli z dystansu. A na dodatek obaj jesteśmy stare dziady, obaj szliśmy podobnymi drogami, jeden u drugiego może prześledzić powinowactwa ze sobą.
Sadkowski wydał kolejną książkę. Złożoną z esejów publikowanych w poważnych, fachowych i przez nikogo nie czytanych miesięcznikach – „W drzwiach do Europy. Szkice o polskiej kulturze umysłowej i literackiej”. Wydał to u poety i edytora kieleckiego Staszka Nyczaja. Naturalnie znowu nikt książki nie przeczyta, podobnie jak nie czyta mojej „Legendy Europy”, bo esej to gatunek tak szanowany, że prawie nikt nie waży się go pokalać swoim okiem. A bardzo szkoda, bo Sadkowski ciekawie pisze o rzeczach ciekawych. Chyba największym jego dokonaniem i zasługą było wieloletnie redagowanie a po prawdzie w ogóle stworzenie „Literatury na świecie”, wielkiego okna na świat klasyczny, współczesny i dopiero się stający. Wystarczy rzec, że jest w tej chwili chyba najwybitniejszym ekspertem literatury światowej w Polsce.
Nie mogło nie zostawić to śladu na jego książce. Czuć wyraźnie ten szeroki oddech, choć naturalnie wszystkie problemy odnoszą się tak czy owak do Polski, choć rozumianej jako swoiste drzwi, wejśce-wyjście, przeciąg – ale nie sposób w felietonie wyliczyć bogactwa problemów Sadkowskiegi i ich, niekiedy bardzo zawiłej proweniencji. Nie sposób nie zauważyć szkicu o Turowiczu, Wacek zaczynał przecież jako autor prasy katolickiej (nawiasem mówiąc ja także) i obaj nie możemy uniknąć syndromu chrześcijańskiego. Tuż obok syndrom lewicy, holokaust, „heglowskie ukąszenie”, seks, sport, amerykanizm, frankofonia odchodzącego pokolenia, uniwersalizm, ekumenizm. To wszystko bardzo delikatną, ledwie coś ostrożnie podsuwającą Wackową metodą. Czytając arcyciekawy szkic o Muncie, sztandarowym amerykańskim Middletown, czyli zadupiu zastanawiałem się o czym tak naprawdę Sadkowski pisze – o Lublinie czy o Toruniu? Okazało się że znacznie gorzej, bo o całej Polsce...
W znacznie lepszym sensie wizytówką polskości czyni Sadkowski przede wszystkim Andrzejewskego, Kisiela, Iwaszkiewicza, Wierzyńskiego i, co mnie szczególnie cieszy, Parnickiego. Niczego bym nie odjął ale sporo dodał. Sadkowski pewnie też, ale to przecież szkice a nie solenny wykład. Ostrożność ostrożnością ale autor nazywa Brukselę Czwartym Rzymem i nie ukrywam, że zazdroszczę mu tego sformułowania. Tak, jeśli odliczyć Bizancjum, jako Rzym Drugi, to wyznawaliśmy po kolei trzy obediencje, a może i współcześnie, nie zdając sobie z tego sprawy musimy się do nich odnosić. Populizm ale i centralizm braci Kaczyńskich jest przecież z realnego socjalizmu rodem, co nie mnie i nie przy tej okazji oceniać. Nie jestem ci tak szalony aby w tej sprawie cokolwiek mniemać albo i nie mniemać – by zacytować kolejnego polskiego klasyka, także przez Sadkowskiego przywołanego.
W sumie biorąc określoną poetykę książki pod uwagę, czy to jest duchowa historia życia Wacława Sadkowskiego? Oczywiście, pełna skrótów i opuszczeń, pomijająca biografię autora, raczej może historia albo indeks bliskich mu idei. Pisarze około siedemdziesiątki na ogół robią taki generalny rachunek sumienia i tak też czytam książkę Sadkowskiego. Tyle, że to nie tylko o samego autora chodzi, to przecież nasz społeczny, narodowy zgoła rachunek sumienia. Czy trafny – odpowiedz sam „tu, hypocrite lecteur, mon semblable, mon frere”.

Piotr Kuncewicz
Warszawa, 2 lutego 2007