03. Rzecz o nie swoich zasługach

Wysłałem w przestrzeń internetową dwa wiersze, w których opisałem mój prywatny stosunek do dnia 28 czerwca 1956 roku. Nazajutrz napisałem jeszcze jeden wiersz, ale widzę, że, poza poetycką wymową, nie zawierają, ze względu na brak miejsca, mojego pełnego stosunku do tej sprawy, a szczególnie w obliczu ostatnich z tej okazji uroczystości, z których nic innego nie wynikało, a tylko to, że Polacy w owym 1956 roku i później niczego innego nie robili tylko przeciwko komunizmowi walczyli.

Tak się złożyło, że tego dnia byłem w Oblęgorku, w dworku Henryka Sienkiewicza, a tamten dzień utkwił mi w pamięci ze względu na okoliczności, które tam nastąpiły. Otóż byłem tam na obozie wędrownym po Górach Świętokrzyskich, jednym z ciekawszych, bo śladami Sienkiewicza i Żeromskiego, z grupą uczniów liceum, które właśnie wtedy ukończyłem. Byli tam też dwaj nauczyciele tegoż liceum, Jan Majewski i Zdzisław Żyłka. W pewnym momencie Żyłka zarządził apel, a kiedy wszyscy stanęli w jednym szeregu, odczytał informację o tym, że w Poznaniu imperialiści chcą obalić władzę ludową. Dokładnie tych słów nie pamiętam, ale była to mowa zdecydowanie potępiająca te wydarzenia. Drugi nauczyciel, dziś prof. dr Jan Majewski, nie uczestniczył w tym haniebnym przedsięwzięciu.

Pojechałem na ten obóz już nie jako uczeń, ale jako młody człowiek, wolny od wszelakich innych zobowiązań w relacji „nauczyciel – uczeń”, bo chciałem zobaczyć, jak zachowuje się na co dzień człowiek, który mnie przepędził z egzaminu maturalnego, A było to tak, że wszyscy uczniowie musieli się nauczyć na pamięć przemówienia Bolesława Bieruta o roli nauczyciela w Polsce Ludowej. Jako jedyny w klasie tego nie uczyniłem, ale Zdzisław Żyłka o tym nie wiedział. Pech, na egzaminie maturalnym wyciągnąłem właśnie to pytanie. Nauczyciel zacierał ręce, zadbał też o to, aby obecny na sali wizytator z kuratorium się przybliżył, po czym powiedział „recytuj!”. Odwiedziałem mu wtedy, że nie nauczyłem się tego na pamięć. „Wyjdź!”. Ociągałem się. „Wyjdź, powiedziałem, won!”. Cóż miałem czynić? Wyszedłem. Na spotkaniu, w czasie którego ogłaszano wyniki matury, mnie nie było, bo byłem przekonany, że oblałem, ale wcześniej zaliczyłem pisemne egzaminy z polskiego i matematyki, i zostałem zwolniony z egzaminów ustnych z tych przedmiotów. Okazało się, że maturę otrzymałem, to podkreślam, otrzymałem, a nie zdałem, dzięki Ludwikowi Toporowskiemu, wychowawcy mojej klasy, który wcześniej z rozpędu, wypełniając rubryki w dzienniku lekcyjnym (bodajże była to przedostatnia rubryka, a może ostatnia), wpisywał ciurkiem z góry na dół: ZMP ZMP ZMP... ...przy moim nazwisku także, ale potem, po mojej interwencji, musiał to skreślić. Maturę pisemną zdawaliśmy w mundurach zetempowskich (zielona koszula, czerwony krawat). Ponieważ takowego stroju nie miałem, więc pożyczyłem od Ewalda Wierzby, który był mniejszy ode mnie, a że był wychowankiem domu dziecka, więc miał takich mundurków wiele. Niestety, całe szczęście, że już pod koniec egzaminu, ta koszula na mnie pękła, odsłaniając całe plecy. Dla jednych to była atrakcja, dla drugich niesamowity skandal. W tym miejscu muszę koniecznie dodać, całkiem szczerze, że ja też bym się do ZMP zapisał, gdyby mi rodzice pozwolili, a właściwie mój dziadek Andrzej Bednarski, który był dla mnie wielkim autorytetem. Dlatego ten fakt, że byłem w klasie jedynym niezetempowcem, nie czyni ze mnie bohatera, bo ja chciałem należeć do ZMP, choćby z powodu koleżeńskiej solidarności, albo nawet z przekory.

Wracam do Oblęgorka. Nie przypominam sobie w jaki sposób zdobyłem zaufanie Henryka Józefa Sienkiewicza, nie wiem dlaczego, nazywanego przeze mnie Janem. Tylko ze mną rozmawiał, a że przypominał mi w rozmowie mojego dziadka, więc tematy były takie same. W pewnym momencie wróciłem do buntu poznańskiego i wtedy gospodarz zaczął się dziwnie zachowywać, ciągle powtarzał „niech pan mówi ciszej”. Rozglądał się wkoło, chociaż nikogo nie było w pobliżu. Zapytałem go, czy nie można by czegoś zrobić, na przykład jakiegoś choćby drobnego gestu poparcia albo pomocy. Odpowiedział stanowczo „nie!” i rozmowę zakończył.

Liceum, do którego chodziłem, miało ciekawych nauczycieli, ale w pojęciu i wyobraźni uczniów wszyscy byli zwolennikam nowego ustroju, nie nazywanego wtedy w żadnym wypadku ustrojem komunistycznym. Gdyby ktoś wtedy powiedział do kogoś „ty komunisto”, to byłaby olbrzymia obelga. Mówię o układach towarzyskich i sytuacjach publicznych. Pewnie gdzieś tam towarzysze się zbierali i po cichu sobie mówili, że „komunizm zwycięży”, ale nie były to zjawiska publiczne, raczej owiane tajemnicą. Potem przyszedł Październik, ale to już całkiem inna sprawa, chociaż się łączy z poprzednią, bo to był cały ciąg zdarzeń.

Zatelefonowałem dziś do Jana Majewskiego i mówię, że to właśnie pięćdziesiąt lat minęło wczoraj od pobytu w Oblęgorku, a on, bardzo ucieszony, mówił: „Pamiętam, przecież pan rysował przebieg tej wędrówki w naszej obozowej kronice i wie pan, potem był jakiś konkurs i ja wysłałem tę kronikę, i pierwszą nagrodę dostałem...” (wymienił co to była za nagroda, ale nie pamiętam). „Czy tę kronikę panu zwrócono?”- spytałem. „Nie!”. Obiecał, że będzie szukał, a jak znajdzie, to da mi znać. Ten epizod jest ważny tylko dla mnie, bo przecież to właśnie ja rysowałem wtedy ten Oblęgorek.

A teraz powód, dla którego ten dzień wspominam. Otóż odniosłem wrażenie, że w czasie rocznicowych uroczystości w Poznaniu, 28 czerwca 2006 roku, mniej ważni byli uczestnicy tamtego buntu, o czym świadczy choćby taki fakt, że w powitalnych słowach zostali wymienieni na samym końcu, ale ważnością błyszczeli organizatorzy tej imprezy i jej goście honorowi. Brakowało całkowicie skromności i powagi tej chwili, a było to widowisko raczej operetkowe, zorganizowane tylko na pokaz.

Przypuszczam, a nawet jestem pewien, że takich szkół jak moja było w Polsce więcej, których absolwenci budowali potem socjalizm. To był rzeczywiście cały zbałamucony naród, albo gawiedź, czyli masa, która od czasu do czasu wybucha całkiem bezwiednie. Tak, naród może być także gawiedzią, o czym zapominają współcześni hiperpatrioci. W tym miejscu aż się prosi przytoczyć wypowiedź Andrzeja Szczypiorskiego z mojej książki „Polski czyściec”.

„My wszyscy jesteśmy jakoś obciążeni tą przeszłością, wszyscy żyliśmy pewnymi złudzeniami, jedni dłużej, inni krócej. Nie ulega żadnej wątpliwości, że polskie środowisko intelektualne w latach 1949 – 1955 bardzo wiele zawiniło wobec narodu, bo to była w gruncie rzeczy jedyna grupa społeczna, która wtedy władzę stalinowską żarliwie popierała.”

„Olbrzymia większość środowisk intelektualnych zbłaźniła się, mówiąc najłagodniej, współpracą ze stalinizmem, czyli, tak jak słusznie Pan powiedział, myśmy się wszyscy upaprali w tym śmietniku.”

„I teraz, na to ja odpowiadam: a gdzież był ten ruch oporu i gdzież była ta walka z tym rządem w Polsce komunistycznej? Prawie że tego nie było. Oczywiście, było przez kilka pierwszych lat. Potem to zostało stłumione, stłamszone, ludzie poszli do więzień...”

Wyręczyłem się Andrzejem Szczypiorskim, ale treści tych trzech cytatów nie można zaprzeczyć. A potem... kto wybierał Kwaśniewskiego i kto mianował go w ankietach najbardziej popularnym człowiekiem w Polsce. Kto?... To jeszcze nie koniec przygody tego narodu, który, kiedy zamienia się w gawiedź, staje się bardzo niebezpieczny. Tak ma się rzecz z udziałem Polski w brudnej wojnie w Iraku i tak będzie jeszcze niejednokrotnie w czasie kolejnych wyborów „raz tak, a raz siak, jak wygodniej, a nie jak rozsądniej”. Komentarze w czasie wspomnianej uroczystości były żenujące, a potem panienki w oknach telewizyjnych mówiły o czymś, czego nie tylko nie czuły, ale przede wszystkim nie rozumiały. Ciekawe, przypadek czy zamiar, że wszyscy uczestnicy poznańskiego buntu byli szczerzy i w wywiadach mówili, że znaleźli się tam przypadkowo, nawet przedwojenny działacz komunistyczny.

Los mnie obdarzył tamtą wizytą w Oblęgorku, właśnie w tamtym dniu, 28 czerwca 1956 roku, bo sploty późniejszych, także wcześniejszych okoliczności o charakterze politycznym, łączyły się zawsze w jeden supełek, a był to Oblęgorek.



Zurych, 29 czerwca 2006