Sonet o poranku z dziwami
zaczynam od spotkania z Mamą
właściwie to z Mamy duszyczką
która kroczy wąską uliczką
do Twierdzy Ciszy tęczy gamą

czuję Ją gdzieś za obłokami
coś mówi – szeptem mnie pociesza
koronę kwiatami obwiesza
murawę wyściela płatkami

od strony krzewów zaszumiało
i zjawa znikła – niebo puste
na chwilę wszystko oniemiało

zaglądam – nikogo tam nie ma
z komina idą dymy tłuste
bezwiedna ogarnia mnie trema
Twierdza Ciszy, 25 maja 2001