dzień był upalny i bezwietrzny pierwszy grzmot przyszedł po północy huknęło nagle z całej mocy oszalał cały świat zewnętrzny w Twierdzy Ciszy było przytulnie zszedłem z galerii po drabinie otwarłem żaluzję w witrynie żywioły burzyły się wspólnie wybiegłem nago na murawę deszcz siekł mnie jak biczem po ciele musiałem skończyć tę zabawę chroniła mnie twardość kamienia za oknem szalały kipiele trwałem na granicy istnienia